wtorek, 28 czerwca 2016

Podsumowanie dnia: 15

Dziś miałam znów słabszy dzień. Połowę przeleżałam skręcając się z bólu brzucha.

Wstałam rano trochę za późno żeby zdążyć zjeść porządne śniadanie, więc w biegu chwyciłam banana i pojechałam do pracy. Skończyłam dziś wcześniej i po drodze kupiłam produkty na obiad.

Później był spacer:


Dziś trochę odpuściłam i zmniejszyła tempo - bardzo dokuczała mi łydka, co kilkaset metrów musiałam się zatrzymywać. Spróbuję ją dziś mocno rozmasować pod prysznicem...

Po powrocie umierałam z głodu. Zrobiłam placuszki z mąki koksowej - to było moje pierwsze podejście do niej. Trochę się przeliczyłam i ostatecznie i tak musiałam dodać trochę zwykłej mąki pszennej. W smaku były OK, poza tym bardzo sycące - nie zmogłam nawet 2 do końca. 
Zjadłam je z 1/3 kostki twarogu rozrobionego z mlekiem i malinami. 


Musiałam chwilę popracować, a później poczułam się fatalnie i na chwilę się położyłam. Stwierdziłam, że to pora na obiad, więc wzięłam się za gotowanie:


Zrobiłam "leczo" z cukinii, pieczarek, pora i reszty pomidorków koktajlowych. Do tego była kasza jęczmienna i sałatka z buraków, która została mi jeszcze z wczoraj:


I biorąc pod uwagę mój wcześniejszy ból brzucha - to nie był do końca trafiony obiad. Zaczęłam się skręcać z bólu jeszcze bardziej. W sumie nigdy wcześniej nie miałam takiego ataku. Skończyło się na tym, że sięgnęłam po no-spe, co naprawdę rzadko mi się zdarza. 

Jak tylko doszłam do siebie, wzięłam psa i pojechaliśmy na spacer. 

Trochę lepiej niż rano, ale też bez szaleństw.

No i kolacja, którą zaczęłam obmyślać w drodze powrotnej - dawno już nie miałam aż takiej ochoty na jajecznicę z pomidorami:


2 pomidory, 2 jajka i bułka pełnoziarnista. 

A zaraz prysznic i relaks przy książce. Oby tylko ból brzucha nie wrócił...


Podsumowanie dnia: 14

Post pojawia się z opóźnieniem - nie miałam wczoraj wieczorem Internetu.

Po pobudce wypiłam zieloną herbatę i zjadłam śniadanie: bułkę ziarnistą z wędzonym łososiem i sałatą lodową. Duuużą ilością sałaty.



Następny był spacer, niezbyt długi: 


Po powrocie zgłodniałam i zjadłam jeszcze jedną identyczną bułkę jak na śniadanie. Uwielbiam wędzonego łososia...

Później trochę leniwego czytania książki, przeglądania Internetu. Stwierdziłam, że szkoda nie wykorzystać dzisiejszej pogody (22 stopnie, pochmurnie ale bez opadów) i postanowiłam jechać z psem na rower - tym bardziej, że wiedziałam, że w związku z wizytą znajomej odpadnie nam długi wieczorny spacer. 



Jednak jazda z moim psem jest dla mnie bardziej stresująca niż przyjemna. Mamy taki specjalny uchwyt do montowania pod siodełkiem, ale mimo to nie czuję się stabilnie. Jeśli jedziemy szeroką drogą jest OK, niestety w naszym pobliskim lesie ścieżki są dość wąski  i cały czas się boję, że psiak wpadnie mi pod koła. Do tego muszę mieć oczy dookoła głowy i wypatrywać czy nie zbliża się do nas inny pies - bo wówczas mój dostaje nerwicy...

Było mi trochę mało, więc po odstawieniu psa do domu postanowiłam sama jechać na krótką przejażdżkę: 


Szkoda, że nie dobiłam w sumie do 15 km, ale zaczęło się coraz bardziej chmurzyć i nie chciałam żeby deszcz mnie złapał. Lepsze to niż nic :)

Umierałam z głodu, więc odgrzałam wczorajszy makaron z sosem pomidorowym i filetem z kurczaka: 


Wzięłam się za ogarnianie mieszkania, a w międzyczasie wypiłam dużą szklankę koktajlu (mleko 0,5 maliny, truskawki, trochę ksylitolu, bo owoce były wyjątkowo cierpkie).

Po 21 wpadła oczekiwana znajoma. Przygotowałam moją ulubioną sałatkę z gotowanych buraków, łososia i ziemniaki gotowane na parze.

Posiedziałyśmy do prawie 1 w nocy, dzień zakończyłam krótkim spacerem z psem po pobliskim osiedlu. 


niedziela, 26 czerwca 2016

Podsumowanie dnia: 13

Dziś pod wieczór nareszcie się ochłodziło.
Ale od początku....

Pospaliśmy dziś do 9.30, pies pobiegł na ogród a ja wzięłam się za śniadanie:



Chwilowo to moje ulubione śniadanie - szybki, zimne i smaczne (nie sądzę jednak żeby było najzdrowsze). 

W związku z tym, że zapowiadał się leniwy dzień chciałam jechać na dłuuugi spacer. Zanim ogarnęłam kuchnię, przebrałam się i zanim się wybraliśmy - zachmurzyło się. Dojazd do jednego z naszych ulubionych miejsc też trochę nam zajął. Praktycznie zaraz po tym jak wysiedliśmy z samochodu, złapała nas ulewa. Zawróciliśmy i tym samym planowany długi spacer zmienił się w krótką przebieżkę "za potrzebą". 


Przyjechaliśmy do domu i znów krążyła nad nami burza. W końcu mocno rozpadało się. 
Po kilkudziesięciu minutach czytania książki mocno zgłodniałam, więc zrobiłam szybki lunch:



3 kromki pełnoziarnistego chleba z żółtym serem, rukolą, ogórkiem zielonym i papryką. Pycha.

Następnie mieliśmy gości  - niezapowiedzianie wpadli do nas rodzice, którzy postanowili zacząć sezon rowerowy. 
Po wspólnie wypitej kawie, wzięłam psa i pojechałam na kolejny intensywny spacer. Tym razem nie zmokliśmy. A po burzy zrobiło się przyjemnie chłodno. 



Chyba najszybszy spacer w naszej karierze. Byłam mokra! I w połowie zaczęła mi bardzo dokuczać łydka - zrobiła się twarda, jakby była z ołowiu. Ale - dałam radę.


Póki co nie planuję próbować pobić tego wyniku. Postaram się raczej utrzymywać podobną prędkość  - w każdym razie wyższą niż 5,3 km/h.  No może poza porannymi spacerami, bo mojemu psu trochę węszenia na spokojnie też się od życia należy. 

Mam w planach zacząć ćwiczyć dodatkowo w domu. Jednak nie porywam się na nic bardzo intensywnego. Póki co planuję włączyć trochę ćwiczeń ujędrniających ramiona (zawsze miałam z nimi problem) i odkurzyć "sprzęt", który kupiłam sobie milion lat temu - tzw. agrafkę. 


Wieczorem wpadła do mnie siostra, przygotowałam dla nas makaron z sosem pomidorowym i piersią z kurczaka. Na szczęście udało mi się nie zjeść potrójnej porcji - jak to miało miejsce w przeszłości. 

Jutro czeka mnie późna kolacja, bo mam gościa, który nie może wpaść o wcześniejszej porze. 



Podsumowanie dnia: 12

Nie dałam rady dziś zjeść śniadania. Było mi za gorąco. Wypiłam kawę inkę z mlekiem 0,5%

Dzisiejszy poranny spacer trwał całe 20 minut - i ja i mój pies nie daliśmy rady dłużej przez ten upał.

Następnie pojechałam do sklepu i wzięłam się za porządki. Po 2 h byłam tak mokra jakbym wyszła spod prysznica.

Pojechałam do rodziców na obiad i mecz.



3 ziemniaczki (jak ja dawno ich nie jadłam!), surówka z ogórków kiszonych i marchewki, kawałek smażonego sandacza i odrobina sosu z koperkiem. Pycha!

Jestem z siebie dumna, bo na stole królowały czipsy, ale nie uległam :)

Po emocjach związanych z meczem i po powrocie do domu zrobiłam koktajl z mleka sojowego i truskawek. Inny smak niż na mleku krowim, to jasne, ale szczerze - całkiem OK :)


Wieczorem niestety trochę popłynęłam... stało się to czego się obawiałam, ale w sumie nie do końca było aż tak źle. Od długiego czasu  - w sumie od miesiąca chodzi za mną pizza. Bałam się, że kiedy mój chłopak wyjedzie i będę sama - a wtedy nie muszę się kryć z jedzeniem - zamówię największą pizze i zjem ją całą. Przyznaje - było blisko. Poszłam sama z sobą na kompromis. Sama zrobiłam pizzę, która była chyba zdrowsza niż ta zamawiana. Nie była też tak wielka. 

Dałam mniej serca (mozzarella light) dużo szpinaku, papryki czerwonej, cebuli, pomidorków i tuńczyk. Nie jest to dietetyczne, wiadomo - ale mam świadomość, że naprawdę mogło być znacznie gorzej. 


Wieczorny spacer ciężko nawet spacerem nazwać. Krążyła nad nami burza, a że i ja i pies panicznie się jej boimy - nie odchodziliśmy za daleko od domu. Ostatecznie chodziliśmy całe zawrotne 15 minut. 

A post publikuję z opóźnieniem, bo prąd nam wyłączyli ;)

piątek, 24 czerwca 2016

Podsumowanie dnia: 11

Wyjątkowo dziś praktycznie zaraz po przebudzeniu zjadłam śniadanie. Dokładnie to samo co wczoraj (3 łyżki jogurtu naturalnego, czekoladowe musli z Rossmana, banan)



Włączyłam zmywarkę i szybko pojechałam na zakupy - chciałam uniknąć upałów. W sumie nie udało mi się. 
Wróciłam umęczona i mokra. Chciałam zrobić duże zakupy, żeby do poniedziałku nie musieć znów jechać do sklepu, Rzecz jasna zapomniałam połowy rzeczy....

Po rozpakowaniu zakupów i powierzchownym ogarnięciu mieszkania (jutro będą duże porządki) zgłodniałam. Przygotowałam sobie 2 kromki pełnoziarnistego chleba z żółtym serem i ogórkiem zielonym.


W ciągu dnia oczywiście piłam bardzo dużo wody.

Wstawiłam rosół (bez mięsa, sama włoszczyzna) na który miałam smaka już wczoraj. I w sumie resztę dnia spędziłam na lenistwie - książka, Internet, krótka drzemka.

W międzyczasie zjadłam zupę:


W sumie 2 niewielkie miski rosołu z makaronem, marchewką, pietruszką i porem.

Dalej leniuchowałam, bo temperatura niczemu innemu nie sprzyjała.

Po 19 kiedy mój pies cudownie odżył (cały dzień przeleżał na kafelkach lub przenosząc się w okolice wentylatora) zmobilizowałam się i pojechaliśmy na spacer.




I miłe zaskoczenie: 


Marzy mi się żeby zacząć biegać.
Zdaje sobie sprawę, że przy mojej obecnej otyłości nie jest to najlepszy pomysł.
Marsz w porywającym tempie ok. 5,5km/h musi mi na chwilę obecną wystarczyć.
Bo przy moich gabarytach i ta prędkość utrzymana przez 1 godzinę jest małym sukcesem.

Tak czy inaczej myślę, że owe marsze - a w przyszłości mam nadzieję bieganie będą idealnym sportem dla mnie - nie ukrywam, że głównie ze względu na psa. Wole spędzić z nim 1h na świeżym powietrzu niż ten sam czas przesiedzieć i wypocić na siłowni. Chociaż pewnie i ona by mi się przydała..

czwartek, 23 czerwca 2016

Podsumowanie dnia: 10

Dziś czuję, że nagrzeszyłam.


Na śniadanie zjadłam 3 łyżki jogurtu naturalnego z czekoladowym musli z Rossmana (pyszne, ale raczej mało dietetyczne) do tego banan.




Następnie był spacer. Dziś musiałam się oszczędzać, bo noc dała mi w kość. Noga dalej jest opuchnięte i cholernie boli. Poza tym było okropnie gorąco. Prędkość mnie cieszy, chociaż szczerze mówiąc, zaskoczył mnie ten wynik - bo wlekliśmy się niemiłosiernie (psu było za ciepło, on narzucił takie tempo).


Po powrocie czekały na mnie obowiązki. Nie wiem jak to jest, ale ciągle sprzątam a tego i tak nie widać.. Ogarnęłam podłogi, wyszorowałam 3 pary swoich butów, ogarnęłam kuchnię itd. po 2 godzinach byłam padnięta. I głodna. 

Zrobiłam warzywa na patelnie z makaronem z fasoli mung do tego sadzone jajko. 


Reszta porcji będzie na jutro. 

Wieczorem pojechałam do rodziców - złożyć życzenia tacie i na kolejny zastrzyk (z nogą znów było gorzej...). Ostatecznie wylądowaliśmy w pobliskiej restauracji. Zjadłam naleśnika ze szpinakiem. Wielkiego naleśnika. Olbrzymiego. Całego. Sama. 

Nie licząc ostatniego napadu jedzenie kompulsywnego, pierwszy raz nażarłam się. Mam wyrzuty sumienia. Jutro postaram się to zbilansować. 

Po powrocie był jeszcze ok. 40 minutowy spacer z psem. Niestety, padł mi telefon i nie mam skreena i zdjęć. 



Podsumowanie dnia: 9

Post znów publikuję z jednodniowym opóźnieniem.

Dzisiejszy dzień był wyjątkowo pechowy.

Rano po śniadaniu (płatki jaglane na mleku sojowym, do tego banan i łyżeczka masła orzechowego)



Pojechałam do pracy, w drodze powrotnej wstąpiłam do Rossmana. A że byłam naprawdę bardzo głodna kupiłam batonik z orzechami.



W drodze powrotnej do domu zadzwonił do mnie telefon, akurat przejeżdżałam obok parkingu, na który zjechałam żeby odebrać połączenie. No i pech.
 Było mi gorąco, więc wysiadłam na chwilę z samochodu. Zaatakowało mnie stado końskich much. Szybko pobiegłam z powrotem do samochodu, ale kilka ugryzień zaliczyłam. 
Niestety, jestem alergikiem i takie ukąszenie fatalnie się dla mnie kończy. W momencie zaczęłam puchnąć. Szybki telefon do mamy, która akurat była w pracy. Podjechałam do niej do przychodni i od razu dostałam zastrzyk. Moja pogryziona  noga była już prawie 2 razy większa niż normalnie. Siostra odwiozła mnie do domu, po drodze kupiłam jeszcze wapno. 

Dzień spędziłam w łóżku robiąc okłady. Spacer musiałam sobie darować.
Zgłodniałam pod wieczór, więc odgrzałam leczo.


Wypiłam hektolitry wody, bo w nocy zaczęła mnie męczyć gorączka. 
super dzień...

wtorek, 21 czerwca 2016

Podsumowanie dnia: 8

Dzisiejszy dzień, a przynajmniej jego początek był koszmarny. Nad ranem obudziłam się z potwornym bólem głowy - niestety migrena. Ta najgorsza, bo z wymiotami i światłowstrętem.

Odwołałam pierwszy blok zajęć, wypiłam mnóstwo wody (czasem pomaga) i wzięłam leki. Zupełnie zamulona leżałam do 12.

Musiałam się zebrać do kupy i pędem jechać na umówioną wizytę w urzędzie. Nie byłam w stanie niczego przełknąć. Zjadłam dopiero po powrocie - czyli nieco po 13.

 3 kromki pełnoziarnistego chleba z rukolą, 2 plasterkami żółtego sera i 2 jajkami.






Następnie pojechałam do pracy, bo nie mogłam odwołać wszystkich zajęć. Po drodze zgrzeszyłam - poczułam, że koniecznie muszę napić się kawy. Kupiłam mrożoną kokosową kawę. Dużą. Ale poprosiłam żeby podarowali sobie śmietanę i czekoladowy syrop. Ta kawa naprawdę postawiła mnie na nogi.

Po kilku godzinach pracy ( z okazji dzisiejszego meczu skończyłam wcześniej, hura!) nie chciało mi się nic gotować. Ta poranna niedyspozycja totalnie mnie wymęczyła. Teoretycznie mam jeszcze leczo w lodówce, ale zastanawiam się czy moja migrena nie była spowodowana tym, ze zjadłam sporo papryki w ostatnim czasie. Wolałam nie ryzykować. Poszłam po najniższej linii oporu. Ugotowałam makaron i wymieszałam go z pesto z Lidla (jest pyszne). Żeby nie było tak smutno, dodałam kilka pomidorków.


Po obiedzie wzięłam psa i poszliśmy na spacer. Dziś bez szaleństw, wolałam nie szarżować. 


Jeśli chodzi o jedzenie - wydaje mi się, że na dziś to tyle. Nie jestem już głodna. Jakkolwiek...mam ochotę na bananowy koktajl z masłem orzechowym.....


Podsumowanie dnia: 7

Piszę z opóźnieniem, wczoraj położyłam się na chwilę i od razu zasnęłam...

Dziwny dzień, niby miałam prawie-wolne a jednak milion spraw do załatwienia, ciągła bieganina.
Poranny spacer mi wypadł, musiałam jechać do pracy, niestety trochę zaspałam i śniadanie zjadałam dopiero po pierwszych zajęciach, czyli ok. 1,5h po przebudzeniu się.



Jajecznica na wodzie z 2 jajek z dużą ilością zielonej cebulki, 2 kromki pełnoziarnistego chleba, mały pomidor.


Później bieganina po urzędach, robienie zdjęcia do nowego dowodu (matko, jaki ja mam wielki drugi podbródek!).  Nerwowy powrót do domu i uczucie głodu. Szybka decyzja o zjedzeniu jogurtu naturalnego z: kilkoma malinami, paroma truskawkami, 2 łyżkami płatków owsianych błyskawicznych, małą łyżeczką nasion chia.




Udało mi się też odwiedzić w końcu babcię i dziadka. Częstowali słodyczami, ale nie złamałam się. Chociaż przełykałam ślinę widząc michałki w kryształowej misce, która u mojej babci zawsze jest pełna słodkości...

Na obiad zrobiłam pyszne leczo (papryka czerwona i żółta, cukinia, 2 puszki pomidorów), zjadłam je z ryżem (oczywiście jeszcze sporo zostało).


Po obiedzie zabrałam psa na spacer. Postanowiłam, że od dziś będą one miały formę marszu a nie spaceru - brzmi lepiej i pewnie lepiej działa na formę. Poczytałam, że optymalna prędkość marszu waha się w granicach 5-7 km/h.

Wczorajsza próba miała 2 części. Najpierw bardzo się spięłam, i przejście niecałych 2km z narzuconą sobie prędkością było i trudne i mało przyjemne. Poczułam się jak na zajęciach w-f podczas biegu na czas albo na dystans. Automatycznie wstrzymałam oddech, przez co po kilkunastu metrach dostałam zadyszki. Spięłam się tak bardzo, że poczułam ból w łydce, który nie ułatwiał chodzenia. Bez sens.






Wracając postanowiłam, że zrobię to "bez spiny" - szłam bardziej naturalnym dla siebie tempem, nie miałam problemów z oddechem, szło mi się o niebo lepiej. A wynik (średnia prędkość) nie był dramatycznie gorszy od tego uzyskanego podczas pierwszej próby.







Wniosek z tego jeden - nie ma się co spinać, z nikim się nie ścigam. To ma być przyjemność a nie stres. Najwyżej będę szła wolniej niż optymalne 5km/h, Z czasem na pewno dojdę być może i do tych 7 km/h, które problemu mi nie sprawią. 

Po powrocie zjadłam trochę wczorajszej sałatki z kuskusem. I wypiłam czystek :)


niedziela, 19 czerwca 2016

Podsumowanie dnia: 6

Dziś dłuugo spałam - wstałam nieco po 10, pewnie gdyby nie mój pies, który chciał wyjść na ogród spałabym dalej.

Zaraz po tym zjadłam śniadanie, dziś znów pancake (1 jajko, mleko 1,5, trochę mąki, szczypta cynamonu i aromat pomarańczowy) do tego 1/2 twarogu z odrobiną ksylitolu, banan, kilka orzechów włoskich i kawała Inka z mlekiem.








Następny był spacer po lesie - mój psiak dziś chyba nie był w formie, bo wlekł się i sam zdecydowała by wracać do domu. Może było mu za ciepło...


Później błogie lenistwo - zaczęłam nową książkę, wsiąknęłam w nią na ok. 3h, zgłodniałam, więc odgrzałam wczorajszy barszczyk


Rozbolała mnie głowa, ale stwierdziłam, że póki nie pada, nie wieje i nie zanosi się na burzę jadę na rower. Co chwilę ktoś do mnie dzwonił, a wtedy zawiesza mi się endemondo, stąd aż tyle screenów. Ogólnie przejechałam prawie 10 km i kondycyjnie było naprawdę lepiej niż ostatnim razem. Podbudowało mnie to bardzo :)




Po powrocie z wycieczki posiedziałam chwilę z rodzicami, którzy wpadli na kawę, następnie wzięłam się za gotowanie, bo padałam z głodu. Dziś moja ulubiona sałatka z kaszy kuskus (ogórek, pomidor, papryka, duuużo pietruszki, cytryna i trochę oleju) do tego pstrąg przygotowany w parowarze. 


Na wieczorny psi spacer poszedł mój chłopak. Ja chwilę popracuję, bo mam jutro od 7.30 zajęcia, a później zrobię sobie domowe SPA.

Cieszy mnie dzisiejszy rower. 





sobota, 18 czerwca 2016

Podsumowanie dnia: 6

Dzisiejszy dzień pod znakiem buraka!

Wstałam o 8.30, zaczęłam od śniadania - poranny spacer z psem przejął dziś mój partner.

Dziś dzień zaczęłam od 4 łyżek płatków jaglanych na mleku 1,5%, do tego pół jabłka, garść nerkowców, cynamon.



Od 9 do 13 sprzątałam mieszkanie - nie ma to jak wolna sobota....

Zaraz po tym zjadłam garść czereśni i 2 nektaryny.

Wzięłam się za obiad - dziś był barszczyk.




Dodałam do niego trochę jogurtu naturalnego. 




W międzyczasie zadzwoniła moja mama i poprosiła żebym zrobiła jej ulubioną sałatkę (gotowane buraki, rukola, ser bałkański, prażony słonecznik i dressing: ocet balsamiczny, olej, miód, musztarda, 3 ząbki czosnku)

I rodzice przyjechali na grilla. Także na kolację zjadłam powyższą sałatkę (naprawdę jest najlepsza na świecie!) i grillowaną pierś z kurczaka.

A dzień zakończyłam mało intensywnym spacerem, który zmęczył mojego psiaka, bo polegał głównie na tropieniu i kopaniu wielkich dziur :)




I nie wiem skąd to się we mnie wzięło, ale jestem naprawdę pełna optymizmu. Już siebie widzę w jakiejś wystrzałowej kiecce i butach na obcasach! :)



piątek, 17 czerwca 2016

Podsumowanie dnia: 5

Teoretycznie powinnam dziś mieć wyrzuty sumienia.
Jednak nie mam.

W związku z tym, że w lodówce świeciły pustki, dziś spacer był jednak przed śniadaniem.
Zapomniałam zabrać ze sobą telefonu, ale poszliśmy w miejsce, gdzie ja raczej mało się ruszam, za to mój pies zawsze jest padnięty. W sumie to nawet się nie liczy jako spacer..

W drodze powrotnej zrobiłam szybkie zakupy i oto moje dzisiejsze śniadanie:



Pancake (1 jajko, trochę mleka, trochę mąki, sody i ksylitolu) 1/2 twarogu, banan i kilka orzechów włoskich.


Następnie czekało mnie sporo pracy, ale urwałam się na chwilę i pojechałam na zakupy na najbliższe dni:





Będzie pysznie i zdrowo! :)

Po powrocie zjadłam całkiem sporo czereśni... z 30 dag. 

Jeśli chodzi o wieczór - jedna wielka rozpusta za mną... Spotkałam się z najbliższymi przyjaciółmi po naprawdę dłuuuugim czasie. Świętowaliśmy nasze zaległe urodziny. W moim przypadku skończyło się na 2 koktajlach truskawkowych (mrożone truskawki, trochę sprite'a i jakiś likier cytrynowy) i burito z fasolą. 

Było pysznie i o dziwno naprawdę bez wyrzutów sumienia. Chociaż OK -  przyznaję, pojawiły się przez krótką chwilę, razem z dyskomfortem kiedy musiałam przeciskać się przez sąsiednie stoliki w drodze do toalety. Ale...już niedługo!