środa, 15 czerwca 2016

Jeśli zmieniać to tylko kompleksowo! Pożegnanie z jutrolandią.

Często mi się nie chce.
Brak mi motywacji. Niby bym tak bardzo chciała, ale no po prostu nie umiem się ogarnąć.

I ja nie mówię tylko o tych wielkich planach podboju świata (ehe..)
Jestem przemęczona - mimo braku wyraźnego zmęczenia fizycznego.
Tak wewnętrznie coś mnie uwiera, co nie pozwala mi się zmusić do działania.

Często budzę się rano i chce mi się płakać. Z jakiejś bezsilności, bo znów trzeba wstać, znów jakieś sprawy do pozałatwiania, jakieś oczekiwania świata wobec mnie. Kontakt z ludźmi, na który czasem naprawdę nie mam ochoty.

Ogólnie lubię swoją pracę, choć często, przyznaję często zdarza mi się na nią psioczyć.

Przypuszczam, że każdy tak miewa.


Posiadam nawyk. Oczywiście mam ich całe mnóstwo, ale dziś będzie o tym konkretnym. To do mnie dotarło wczoraj.

Otóż proszę Państwa - ja mam nawyk odwlekania wszystkiego na później.
A wpadłam na to (niby o tym wiedziałam, no ale...) wczoraj kiedy powiedziałam sobie "eee odkurzę później''.

Obżeram się również z powodu stresu. Tego takiego napięcia, które potrafi spowodować ból w karku i ścisk w żołądku. Czasami naprawdę nie wiem skąd to napięcie się we mnie pojawia. Moja praca jest (na szczęście) stosunkowo mało stresująca.

I wczoraj właśnie mnie oświeciło (po czym poczułam się jak kretynka, bo to przecież takie oczywiste...) Ja sama sobie stwarzam fundamenty pod to napięcie. Właśnie przez to odkładanie.

Okej, nie odkurzyłabym, zrobiłabym kawę i miała tę niby krótką chwilę relaksu dla siebie (planowałam  obejrzeć najnowszy odcinek Gry o Tron. a przynajmniej sam początek..)
Jednak prawda jest taka, że podświadomie cały czas miałabym z tyłu głowy myśl, że zaraz muszę zrobić to co własnie odwlekłam.

Często budzę się zwyczajnie niewyspana, mimo, że mam za sobą niby to spokojną noc.
Teraz już wiem, to takie proste, takie oczywiste...
Bo zamiast na spokojnie wieczorem przygotować sobie materiały na zajęcia, postanowiłam zrobić to rano, no bo mi się nie chciało.

Przez całe swoje życie również odchudzanie odkładałam na potem. A konkretnie ''na jutro''.
Nigdy nie potrafiłam sobie powiedzieć: właśnie przeszłam na dietę
Zawsze powtarzałam od jutra przejdę na dietę 

Podobnie było z tym blogiem... Kiedy sobie wymyśliłam, że tym razem tak spróbuję podejść do swojej walki z kilogramami założyłam, że bloga stworzę 1 kwietnia. Zrobiłam to 2 miesiące później...
Od samego początku planowałam opisywać co jadłam i czy zaliczyłam jakąkolwiek dawkę ruchu.
Dziś opisałam dopiero swój 3 dzień...
Matko!

Jeśli tym razem naprawdę chcę żeby mi się udało, muszę definitywnie z tym skończyć.
To siłą rzeczy musi poprawić mój komfort życia... na pewno obniży odczuwane przeze mnie to ciągłe napięcie.

Tylko... jak ja mam to zrobić skoro odwlekam wszystko odkąd tylko pamiętam?


4 komentarze:

  1. No nie jesteś w tym sama - odkładanie zyskało nawet specjalny termin prokrastynacja:)
    Pierwszy krok już zrobiłaś - z opóźnieniem ale zawsze .
    Muszę się przyznać że ja robiłam nawet gorzej - mówiłam "od jutra dieta, więc dziś się jeszcze najem tego co lubie... ten ostatni dzień". Tylko problem w tym że jutro nie nadchodziło :(
    Co do zmęczenia - jest we mnie przekonanie że to może mieć związek z wagą. Jakieś 3 lata temu schudłam solidnie(zeszłam prawie do wagi w normie) - i miałam więcej energii i chęci do życia... Jak się nosi ileś tam dodatkowych kilogramów -to może zmęczyć (wyobrażam sobie że jak by jakiś szczupaczek musiał nosić worek ziemniaków cały dzień to też by się bardziej zmęczył). To taka moja teoria - możliwe jednak że zmęcznie wynika z depresji, braku żelaza, problemów hormonalnych itd
    Oby już nigdy nie padło "od jutra"
    K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, dziękuję za komentarz.

    To było takie oczywiste, a jednak poczułam, że naprawdę mnie "oświeciło". Pewnie po prostu odwlekałam ten moment, dlatego tyle mi to zajęło ;)

    Zgadzam się z Tobą co do zmęczenia - co więcej po części trafiasz w sedno, bo od dłuższego czasu mam problemy z hormonami.
    Bardzo "odpowiedzialnie" na własną rękę odstawiłam leki (i nie potrafię powiedzieć dlaczego to zrobiłam...) W połowie lipca idę do endokrynologa, a w przyszłym tygodniu będę miała morfologię. Aż boję się tych swoich wyników...
    Otyłość też jest męcząca - kiedy ważyłam mniej faktycznie miałam więcej energii, więc Twoja teoria trafia w punkt. Jednak mimo wszystko bywają dni kiedy czuję wyjątkowo gorzej. Pod każdym względem. Przypuszczam, że zdarza się to każdemu z nas.

    Gratuluję schudnięcia. Takie osoby naprawdę są dla mnie bardzo inspirujące. Cieszę się, że Ci się udało! Brawo! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No wiesz gratulacje nie do końca zasłużone - bo odzyskałam z nawiązką to co schudłam :( Mogłabym to tłumaczyć jakimiś czynnikami obiektywnymi(jak ciąża) ale prawda jest tak że straciłam czujność i motywację (sporo się działo w moim życiu). Plus z tego taki, że pamiętam to uczucie lekkości (choć tak naprawdę nie schudłam ile chciałam) i wiem że już raz dałam radę. Minus - poczucie żalu że to zaprzepaściłam ... Ale nie można się poddawać.
    K

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga K, masz rację - nie wolno się poddawać. Chociaż z drugiej strony pewnie obie wiemy, że to tak łatwo powiedzieć. Ale jeśli raz Ci się udało, uda się i po raz kolejny.
    Z powyższego komentarza wnioskuję, że jesteś mamą :) Na jednym z forów dziewczyna pisała, że obecność córki pomogła jej wziąć się w garść. Bo zauważyła, że mała zaczyna powielać mamine nawyki żywieniowe - również te złe. A w związku z tym, że rozmowa i kazania na temat zdrowego żywienia nigdy nie zrobią tyle co przykład idący z góry, postanowiła zawalczyć o formę dla niej.
    Piszę to nie żeby pouczać, próbuję zmotywować. Bo wiem, jak często motywacji brakuje / jak szybo można ją stracić.
    Mnie póki co idzie o dziwo dobrze. Jakkolwiek od soboty będę sama, bo mój chłopak wyjeżdża na przeszło tydzień. I boję się, booo w 90% przypadków kiedy zostawałam sama korzystałam z okazji i się objadałam. Kiedy on jest nie robię tego aż tak często, no dobra, zdarza się, ale to zawsze po kryjomu. A kiedy w domu jestem sama z psem - hulaj dusza piekła nie ma. Są za to wyrzuty sumienia i kolejne kilogramy. Kiedyś nawet posuwałam się do działań kompensacyjnych i prowokowałam wymioty. Teraz już tego nie robię, szkoda mi zębów i gardła, które i tak przez moją pracę jest w okropnym stanie.

    OdpowiedzUsuń