niedziela, 26 czerwca 2016

Podsumowanie dnia: 13

Dziś pod wieczór nareszcie się ochłodziło.
Ale od początku....

Pospaliśmy dziś do 9.30, pies pobiegł na ogród a ja wzięłam się za śniadanie:



Chwilowo to moje ulubione śniadanie - szybki, zimne i smaczne (nie sądzę jednak żeby było najzdrowsze). 

W związku z tym, że zapowiadał się leniwy dzień chciałam jechać na dłuuugi spacer. Zanim ogarnęłam kuchnię, przebrałam się i zanim się wybraliśmy - zachmurzyło się. Dojazd do jednego z naszych ulubionych miejsc też trochę nam zajął. Praktycznie zaraz po tym jak wysiedliśmy z samochodu, złapała nas ulewa. Zawróciliśmy i tym samym planowany długi spacer zmienił się w krótką przebieżkę "za potrzebą". 


Przyjechaliśmy do domu i znów krążyła nad nami burza. W końcu mocno rozpadało się. 
Po kilkudziesięciu minutach czytania książki mocno zgłodniałam, więc zrobiłam szybki lunch:



3 kromki pełnoziarnistego chleba z żółtym serem, rukolą, ogórkiem zielonym i papryką. Pycha.

Następnie mieliśmy gości  - niezapowiedzianie wpadli do nas rodzice, którzy postanowili zacząć sezon rowerowy. 
Po wspólnie wypitej kawie, wzięłam psa i pojechałam na kolejny intensywny spacer. Tym razem nie zmokliśmy. A po burzy zrobiło się przyjemnie chłodno. 



Chyba najszybszy spacer w naszej karierze. Byłam mokra! I w połowie zaczęła mi bardzo dokuczać łydka - zrobiła się twarda, jakby była z ołowiu. Ale - dałam radę.


Póki co nie planuję próbować pobić tego wyniku. Postaram się raczej utrzymywać podobną prędkość  - w każdym razie wyższą niż 5,3 km/h.  No może poza porannymi spacerami, bo mojemu psu trochę węszenia na spokojnie też się od życia należy. 

Mam w planach zacząć ćwiczyć dodatkowo w domu. Jednak nie porywam się na nic bardzo intensywnego. Póki co planuję włączyć trochę ćwiczeń ujędrniających ramiona (zawsze miałam z nimi problem) i odkurzyć "sprzęt", który kupiłam sobie milion lat temu - tzw. agrafkę. 


Wieczorem wpadła do mnie siostra, przygotowałam dla nas makaron z sosem pomidorowym i piersią z kurczaka. Na szczęście udało mi się nie zjeść potrójnej porcji - jak to miało miejsce w przeszłości. 

Jutro czeka mnie późna kolacja, bo mam gościa, który nie może wpaść o wcześniejszej porze. 



3 komentarze:

  1. Super Ci idzie :) Wielkie brawa zwłaszcza za marsze -:)
    Dalej mnie trochę niepokoi że mało jesz - ja spróbowałam diety z Vitalii (sam jadłospis jest taki sobie -ale można wymieniać dania z bazy - to zdecydowanie ułatwia trzymanie się kalorii bez ich liczenia. Przyznaje nie mam siły liczyć:()
    W każdym razie ustalili mi 1900 kcal -- i tego się trzymam od paru dni(w weekend nawet trochę przekraczałam) ku mojemu zaskoczeniu jem dużo więcej (jeśli nie liczyć wieczornych napadów i żarcia na mieście - ktore mi wcześniej wpadało dosyć często). A byłam pewna że sama sobie ustalam dietę na mniej więcej 2000-2200 ...
    Wniosek jest taki że trochę się głodziłam (nieświadomie) czego efektem były wielkie posiłki wieczorami. Teraz nie dosyć że łatwiej mi nad tym zapanować(ale to może być efekt psychologiczny-zapłaciłam za miesiąc Vitalii) to jeszcze lepiej się czuję (ale faktycznie jem te 5 posiłków, więcej wody)

    Zmierzam do tego - że prawdopodobnie u ciebie minimalna ilość kalorii (BMR) też oscyluje około 2000 (czy nawet przekracza); do tego jesteś aktywna (bo regularna godzina marszu dziennie to już spora aktywność) - więc na pewno powinnaś jeść więcej niż widzę na oko w jadłospisach. Nie warto schodzić poniżej BMR bo metabolizm zwalnia (już pomijam gorsze samopoczucie i większe ryzyko kompulsów).
    Tak tylko zwracam uwagę :)

    U nas też chłodniej -od razu chce się żyć:)
    K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, tak, wiem faktycznie w dalszym ciągu jem dość niewiele jak na siebie. Muszę nad tym popracować, myślę żeby wybrać się niedługo do dietetyka, bo myślę, że mogę mieć również problem z odpowiednim zbilansowaniem diety. Od chwili kiedy zaczęłam intensywniej się ruszać non stop mam ochotę na ryby - być może brakuje mi trochę białka. Wiem oczywiście, że zwierzęce można z powodzeniem zastąpić roślinnym, ale jednak nie czuję jeszcze takiego sposobu odżywiania.
    Odebrałam wyniki swojej morfologii i one również wskazują na to, że powinnam zwrócić się do specjalisty po zbilansowaną dietę.
    Przez ostatnie dni było upalnie, a to też trochę wpływa na zmniejszony apetyt.

    Dzięki za wrócenie uwagi - naprawdę sobie to cenię :)

    Dziś kolejny dzień ze znośną temperaturą - trzeba korzystać, bo widzę, że znów zbliżają się upału :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż jeśli chodzi o ryby - to ja akurat mogłabym jeść je na okrągło (z naciskiem na łososia w każdej postaci) i raczej nie wynika to z braku białka... Czy czegokolwiek :) Po prostu kocham- wędzone, pieczone i na surowo (sushi to już w ogóle moja wielka miłość:) Ale generalnie warto słuchać organizmu i jeść to na co ma ochotę...
    Ja dziś zjadłam na kolację sałatkę z selera, kurczaka, jabłka i pomarańczy - i jak nigdy nie lubiłam selera to chyba muszę zmienić zdanie. Bardzo mi zasmakował- najwidoczniej gust też się zmienia.

    Wiadomo dobra dietetyczka jest najlepszym rozwiązaniem - ja ostatnio przyglądam się własnym jadłospisom dosyć uważnie i pewne rzeczy się nasuwają przy okazji.
    Choć musze przyznać że trzymanie się jadłospisu mi nie idzie -marzyło mi się że będę tylko robić/jeść co mam przykazne i zminimalizuję myślenie o jedzeniu... A okazało się że grzebię w przepisach i wymieniam potrawy na to na co akurat mam ochotę;) Tyle tylko że trzymam się przepisów dietetycznych i kaloryczności. Więc chyba ciężko byłoby mi u normalnej dietetyczki.
    Choć zachowam ją sobie jako wyjście awaryjne - bo aż nie chce mi się wierzyć żeby miało się ta po prostu udać tym razem.

    Pozdrawiam
    K.

    OdpowiedzUsuń